Today.

Today.

poniedziałek, 21 lipca 2014

40 lat minęło.

Kościół. Cisza. Spokój. Czas świadectw. Ludzie podchodzą by powiedzieć kilka zdań. O sobie. O Bogu. O zmianach. O tym, że COŚ się stało. Z tłumu wychodzi Ona. Ma jakieś pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. Idzie podwijając rękawy swojej koszuli. Wszyscy patrzą w jej stronę.

- Witajcie. Nie wiem co tu dzisiaj robię, ale wie to chyba tylko On - zaczyna, wskazując palcem na ołtarz. - Wczoraj jechaliśmy z mężem samochodem. Jesteśmy 40 lat po ślubie, mamy dwójkę dzieci. Oboje założyli już swoje rodziny. Zostaliśmy w domu sami. Jak tak jechaliśmy stwierdziłam, że to dobry moment, żeby w końcu powiedzieć mojemu mężowi, że "odchodzę". Już dawno chciałam to zrobić, od pewnego czasu czułam, że to wszystko nie jest już tak, jak wcześniej. Poza nami w aucie nie było nikogo, więc spokojnie mogłam to zrobić.

W kościele zapadła totalna cisza. Na twarzach ludzi malowało się zdziwienie i to takie co ona mówi? 

- Nagle jednak ktoś zadzwonił i nie zdążyłam tego zrobić - ciągnęła dalej. - Dzisiaj weszłam tutaj i usiadłam sobie w pierwszej ławce. Jakimś cudem znalazło się tam dla mnie miejsce. I słuchajcie uklęknęłam a przede mną.. A przede mną ta wielka tablica z napisem "Co Bóg złączył człowiek niechaj nie rozdziela". Całą mszę czytałam sobie to jedno zdanie od początku do końca i pytałam sama siebie co ty sobie myślałaś w tej starej głowie? Pół życia spędziłam z tym człowiekiem, razem budowaliśmy te puzzle. Co miałabym bez niego? Czy miałabym w ogóle cokolwiek? Dotarło do mnie, że nie umiałabym już nic budować. Bo budowaliśmy wszystko razem. i za to wszystko.. C H W A Ł A  P A N U.

...budynek to jeszcze nie dom.

1 komentarz: